Sensbezsens czyli czy można stąd uciec?

Sensbezsens czyli czy można stąd uciec?

Za górami, za lasami, za granicą życia i śmierci istnieje miejsce zwane Sensbezsensem. Nie wszyscy, którzy tu trafią, są szczęśliwi. Większość raczej szczęśliwa nie jest. Marzy im się powrót do dawnego życia i nie tylko, ale czy opuszczenie Sensbezsensu jest możliwe?

Autor obrazu: skipnclick, platforma flickr

Miejsce, czas, bohaterowie

Miejsce: Świat po śmierci.

Czas: Nieokreślony

Bohaterowie: Genowefa – kobieta lat 30, zawód nieokreślony; ciotka Dynia, Pan Kanciasty, Konrad – niespełniony pisarz; nieznajomy ślepiec.

Dialog 1

Miejsce: Wieżowiec. Jeden z wielu w dzielnicy Nudodeprecha.

Genowefę budzi lęk. Dziwne niepowiązane z niczym uczucie. Leży przecież w wygodnym dużym łóżku. To nic, że metalowym, pozbawionym całkiem naturalnych składników. W dodatku pomalowanym na czarno. I tak się dobrze śpi, bardzo dobrze dopóki nie pojawi się ciężar jakby kamień w okolicy serca. Genowefa wzdycha, bo naprawdę nie chce jej się wstawać o siódmej rano. Nie chce i nie musi, bo nie idzie do pracy. Ponownie zakrywa się białą kołdrą. Układa białą poduszkę pod głową. Próbuje głęboko oddychać. Jednak lęk nie odchodzi jak zwykle zresztą. Może jeszcze przez chwilę udawałaby przed samą sobą, że jest dobrze i śpi dalej, gdyby nie dźwięk telefonu. Stary czarny aparat stoi na stoliku przy oknie z dala od łóżka. Genowefa chcąc, nie chcąc, musi się ruszyć.

Genowefa: Tak. Słucham?

Ciotka Dynia: Jestem na dworcu. Wyjdź po mnie.

Genowefa ( myśli ): Niemożliwe, czyżby to była ciotka Dynia. Ta wstrętna stara prukwa.

Ciotka Dynia: Czekam tutaj. Pospiesz się.

Genowefa: Ciocia?

Ciotka Dynia: A kto niby miałby być? Twój kochanek?

Genowefa: Ciociu!

Ciotka: Nie gadaj. Tylko przyjeżdżaj tu po mnie.

Genowefa: Ale ciociu…

Ciotka Dynia ( przerywa, bo nigdy nikogo nie słucha, tylko siebie ): Masz tu być za 10 minut. Rozumiesz?

Genowefa: Tak, ale…

Słychać trzask odkładanej słuchawki. Ciotka nie lubi słowa ale. Nigdy za nim nie przepadała. Tymczasem Gena, jak Genowefa sama siebie nazwała, nie potrafi żyć bez tego słowa. I na pewno nie umie żyć z ciotką, a jeśli ma po nią wyjść na dworzec, to może oznaczać, że… Nie, lepiej nie myśleć. Ciotka na pewno zamieszka w innym miejscu. Chce, żeby ją Gena tam zaprowadziła, nic więcej. Wie przecież, że mieszkanie z Geną nie kończy się dobrze. Zaraz, zaraz jak to nie kończy się dobrze? Gena próbuje sobie przypomnieć. Coś ważnego kryje się jakby tuż za rogiem pamięci. Tyle, że róg jest mglisty, a pamięć jeszcze bardziej. W każdym razie nie nadszedł jeszcze czas na przypominanie sobie. W pokoju stoi nadal niedziałający telewizor, który się odezwie. Włączy. Pokaże jej ten mglisty róg i owo coś na rogu. Tyle, że nie teraz, nie w tym momencie. Na razie Gena otwiera czarną jak trumna szafę i wyjmuje z niej swoje jedyne tutaj ubranie, dres w czarno-białym kolorze. Gena patrzy na niego z obrzydzeniem, bo nienawidzi tych wstrętnych barw równie mocno jak nie znosi ciotki. Jednak brak innych ubrań nie pozostawia jej wyboru podobnie jak rzucona przez ciotkę słuchawka. Przynajmniej Gena wyboru nie widzi. Zakłada dres i wychodzi z domu.

Tymczasem za ścianą Konrad drze kolejną zapisaną przez siebie kartkę. Kartkę swojej przyszłej książki. Rzuca ją na zaśmieconą kartkami podłogę i nie tylko kartkami. Wokół leżą też różne książki, zeszyty, kłęby kurzu, papierki po cukierkach i czekoladach, gazety i różne inne mniej lub bardziej niezidentyfikowane rzeczy. Prawdziwe latające ufo, gdyby posiadały skrzydła i umiały latać.

Konrad ( krzyczy ): Kurwa. Wszystko co robię, jest do dupy. W życiu tej cholernej książki nie napiszę.

O ścianę odbija się jak echo słowo: napiszę, napiszę. Skąd tu echo? Konrad z wrażenia milknie. 

Konrad ( myśli ): Wariuję. Za dużo siedzę przy tym cholernym biurku. Muszę iść na spacer, a wcześniej się położyć. Przespać się wreszcie normalnie. Już podchodzi do swojego czarnego i żelaznego łóżka jak u Geny, gdy dzwoni telefon. Też czarny, stary, z tarczą i postawiony na stoliku obok okna.

Konrad: Halo.

Pan Kanciasty: Jestem na dworcu. Wyjdź po mnie.

Konrad: A kto mówi?

Pan Kanciasty: Co swojego nauczyciela matematyki nie poznajesz?

Konrad: Niemożliwe. Pan przecież nie żyje.

Pan Kanciasty: A ty żyjesz?

Konrad ( zdziwiony ): Jasne, mówię z panem, to trupem nie jestem.

Pan Kanciasty ( śmieje się ): Dobra, dobra później sobie pogadamy, a teraz bierz dupę w troki i przyjedź po mnie.

Konrad: Ja dlaczego ja?

Pan Kanciasty: Dlaczego, dlaczego? Nie będę ci tłumaczył przez telefon. Przyjeżdżaj i już. Nie chcesz chyba, żebym sam szedł z tymi tobołami, nie.

Konrad ( myśli ): Czemu nie? Niech sobie lezie. Co mnie to obchodzi.

Pan Kanciasty ( jakby się domyślał niechęci Konrada ): Sam tu nie jestem. Ona jest ze mną.

Konrad: Co? Ona?

Nie dostaje odpowiedzi. Pan Kanciasty odkłada słuchawkę w najważniejszym dla Konrada momencie. Konrad nie ma wyboru podobnie jak jego sąsiadka Gena. Podchodzi do szafy i wyjmuje z niej dres czarno-biały. Krzywi się na jego widok, ale nic więcej poza tym dresem nie widzi. Musi go założyć, chociaż naprawdę bardzo chciałby na spotkaniu z Panem Kanciastym wyglądać poważnie i groźnie. Przydałby mu się garnitur, a nie dres. Zresztą nieważne spotkanie z Panem Kanciastym, a z nią. Ona jest najważniejsza. A ona to ostatnia miłość Konrada. Miłość, dla której mógłby nawet zabić, co tam, rzucić w diabły swoją twórczość. Nie zna jeszcze jej imienia. Nic o niej nie wie. Tyle, że jej włosy świecą rudym płomieniem, a dodatkowego blasku dodają piegi na twarzy. Nogi sięgają nieba. Piersi wylewają się z dekoltu niebieskiej sukienki, tej, w której ją zobaczył po raz pierwszy i… Długo by o tym gadać. Samo myślenie zajmuje mnóstwo czasu. W każdym razie Pan Kanciasty czeka na dworcu z nią. Skąd pewność, że właśnie z tą? Nie ma żadnej. Jednak Konrad mimo to wierzy, że akcent położony na słowie ona oznacza, że ona to Ona i już. Konrad ubiera się i wychodzi.

Dialog 2

Miejsce: Dworzec miasta Sensbezsens.

Na dworcu stoją i czekają ciotka Dynia i Pan Kanciasty. Ten sam, który uczył dzieci w Upierdliwości. Karolina się go pozbyła. Jednak jak widać w niezbyt skuteczny sposób. Oboje w pewnym oddaleniu od siebie. Czasem jedynie zerkają w swoją stronę. Badają wzrokiem tę drugą osobę. Wreszcie odzywa się ciotka Dynia.

Ciotka Dynia: Ma pan zegarek? Która godzina?

Pan Kanciasty: Nie mam.

Ciotka Dynia: Szkoda.

Pan Kanciasty: A co nie może się pani doczekać?

Ciotka Dynia: Nie mogę. Nigdy cierpliwa nie byłam, a teraz tutaj to już w ogóle cierpliwości nie mam. Co to za miejsce jakieś takie ponure, brzydkie i całkiem nieuporządkowane.

Pan Kanciasty zbliża się do ciotki Dyni. Zaintrygowała go słowem nieuporządkowane. 

Pan Kanciasty: Zauważyła pani brak cyfr na tym dworcu i napisów? I to, że nie ma zegara?

Ciotka Dynia: Otóż to. Pan też to widzi, prawda?

Pan Kanciasty: Widzę i nie pochwalam jak pani.

Ciotka Dynia: Miło mi. Mam na imię Aldona. Przyjaciele mówią na mnie Dynia. To pewnie z powodu moich kształtów ( śmieje się, choć jej krągłości wcale jej nie bawią ).

Pan Kanciasty: Podobają mi się pani kształty.

Ciotka Dynia ( czerwieni się ): Naprawdę? Dynia jestem, nie pani.

Pan Kanciasty: A ja Stefan Kanciasty. Dla ciebie po prostu Stefan.

Dogadali się. Stoją teraz obok siebie. Patrzą sobie w oczy. Jedne i drugie zachwycone. Chwila mogłaby trwać wiecznie, lecz niestety na dworzec wchodzą: Gena i Konrad.

Gena: Ciociu.

Konrad: Pan Kanciasty.

Ciotka Dynia i Pan Kanciasty z trudem się od siebie odrywają.

Pan Kanciasty: Wreszcie. 

Ciotka Dynia: Już dłużej nie mogłaś się grzebać kochana. I co ty masz na sobie? Nie mogłaś założyć sukienki? Tylko ten paskudny dres jakbyś szła z psem na spacer, a nie witała dawno niewidzianą ciocię.

Gena ( myśli ): Zaczyna się.

Gena: Ależ ciociu…

Ciotka Dynia: Dość, dość. Nie stawia się ależ na początku zdania. Ile razy mam ci to tłumaczyć. No, ile?

Trochę dalej Pan Kanciasty w podobnym stylu wita Konrada.

Pan Kanciasty: Jak ty się ubrałeś chłopcze? Nie potrafisz powitać swojego nauczyciela w ładnej białej koszuli i marynarce?

Konrad: Też białej?

Pan Kanciasty: Nie bądź taki dowcipny, dobrze. Trochę szacunku dla twojego starego nauczyciela.

Konrad: Mówił pan coś o niej. Gdzie ona?

Pan Kanciasty ( chwilę się zastanawia ): Poszła sobie, bo się nie mogła ciebie doczekać, ale za to poznałem tu miłą panią.

Pan Kanciasty wskazuje na Dynię. Podchodzi do niej. Pokazuje jej Konrada.

Pan Kanciasty: Poznaj proszę mojego dawnego ucznia. Konrad ukłoń się pani.

Konrad kiwa głową. Nic go nie obchodzi nieznajoma.

Ciotka Dynia: A to moja siostrzenica Genia.

Gena ( oburzona ): Nie Genia, tylko Gena.

Konrad i Gena patrzą na siebie niechętnie.

Gena ( myśli ): Wypierdek.

Konrad ( myśli ): Babiszon.

Pan Kanciasty: Szkoda czasu. Idziemy. Bierz chłopcze moją walizkę.

Konrad: Dokąd idziemy?

Pan Kanciasty: Jak dokąd? Przecież wiadomo, że do ciebie. Mieszkamy razem jak za dawnych dobrych czasów.

Konrad ( myśli ): Co?!

Ciotka Dynia: Geniu weź proszę tę torbę i idziemy.

Gena: Gdzie idziemy?

Ciotka Dynia: Do ciebie. Na razie wspólnie dzielimy mieszkanie. Cieszysz się?

Gena ( myśli ): Co?!

Dialog 3

Miejsce: Dworzec Sensbezsensu, a potem wnętrze pociągu.

Pewnie chwyciliby Konrad za walizkę, a Gena za torbę. Oboje nie potrafią się przecież przeciwstawić. Już się pochylają nad bagażami. Jedno i drugie z westchnieniem, gdy nagle rozlega się stukanie laski. Za jednego z dużych słupów wyłania się mężczyzna w czarnych okularach i z białą laską.

Mężczyzna: Pociąg czeka. Czas ucieka. Wsiadaj szybko.

Konrad i Gena idą wzrokiem za mężczyzną. Widzą stojący na poboczu pociąg inny niż pozostałe. Duży. Lśniący bielą. W tej samej chwili oboje postanawiają wsiąść do niego i odjechać. Gdziekolwiek, byle jak najdalej od Pana Kanciastego i ciotki Dyni. Jak postanowili tak robią. Razem z nieznajomym wsiadają do pociągu. Pan Kanciasty i ciotka Dynia stoją jak skamieniali. Nie mogą uwierzyć w to, co zobaczyli czyli w Konrada i Genę w pociągu. Dopiero, gdy rozlega się gwizd lokomotywy, stukot kół, przytomnieją i zaczynają krzyczeć.

Pan Kanciasty: Konrad wracaj.

Ciotka Dynia: Genia co ty robisz?

Tymczasem Konrad i Gena wchodzą do przedziału za nieznajomym. Siadają obok niego przy oknie. Gena bliżej, Konrad trochę dalej.

Konrad ( z gniewem ): Po co za mną polazłaś?

Gena ( też z gniewem ): Ja za tobą? To ty polazłeś za mną.

Nieznajomy: Przestańcie się kłócić. Naprawdę oboje poszliście za mną.

Konrad ( nadal zły ): Czego się pan wtrąca. Nikt pana o zdanie nie pyta.

Nieznajomy: Nie jesteś ciekawy, gdzie jedziemy?

Mężczyzna zdejmuje okulary. Patrzy teraz na nich zielonymi oczami. Hipnotyzuje oboje swoim spojrzeniem. Gena i Konrad od razu się uspakajają. Złość zastępuje ciekawość zgodnie z sugestią nieznajomego.

Konrad: Gdzie?

Nieznajomy: Do Mostu Nicości. 

Gena ( dziwi się ): Nicości?

Nieznajomy: Tak. Jedyne miejsce, które pozwoli nam uciec stąd raz na zawsze.

Konrad: To znaczy?

Nieznajomy: Znikniemy. Nigdzie już nie będziemy ani tam, ani tu, nigdzie.

Gena: Umrzemy?

Nieznajomy: My już umarliśmy, a teraz znikniemy.

Konrad: Jak to umarliśmy?

Nieznajomy: Nic nie wiecie? 

Gena i Konrad: Nic.

Nieznajomy: Sensbezsens, z którego odjeżdżamy, jest miastem po śmierci.

Gena i Konrad patrzą na mężczyznę z niedowierzaniem. 

Konrad ( myśli ): Pijany albo wariat.

Gena ( myśli ): Idiota jakiś.

Nieznajomy: Nie musicie wierzyć. Jeśli się nie uda, wrócicie tam z powrotem, a o waszym dawnym życiu przypomni wam telewizor.

Gena: Telewizor?

Nieznajomy: Tak. Każdy tutaj go ma. Tyle, że nie działa. Nie można go tak sobie włączyć. On włącza się sam w odpowiedniej chwili. Pokazuje widzowi jego świat, ten, z którego przybył do Sensbezsensu.

Konrad: Niemożliwe.

Nieznajomy: Zobaczysz albo i nie, bo przejedziemy przez most i znikniemy.

Gena: I co wtedy?

Nieznajomy: Znikniemy. Uwolnimy się od wszystkich światów. Całkowicie przestaniemy istnieć.

Gena: E, nie wiem czy ja chcę?

Konrad: I ja nie wiem.

Nieznajomy: To po co za mną wsiedliście? Wysiadajcie na najbliższej stacji przed mostem i wracajcie do swoich bliskich.

Konrad: O nie. Pan Kanciasty nie jest moim bliskim.

Gena: Ciotka Dynia też nie jest nikim bliskim. Ja już wolę ten most niż życie tu z nią.

Konrad: Ja też.

Mężczyzna się uśmiecha. Ani Genie, ani Konradowi nie przyszło do głowy, żeby się zapytać, kim on jest. Jakby przyszło, on i tak by im nie powiedział. To tajemnica również dla nas. Pociąg przejeżdża przez miasto. Widać jego dziwne, niepasujące do siebie kawałki. Dzielnica Nudodeprecha odznacza się wysokimi szarymi wieżowcami z małymi fragmentami zieleni bez drzew. Wszystko ułożone w kształt wstęgi Mobiusa. Ten kształt dokładnie widać z mostu, który jest ponad miastem. Wielki, tęczowy, piękny. Jeszcze nie widać przeciwległego brzegu. Konrad, Gena wypatrują go z nosami przy oknie. Tylko nieznajomy nie wykazuje żadnych oznak zainteresowania jakby wiedział, co nastąpi. Może wie?

Nieznajomy ( myśli ): Ludzie są tylko pionkami w nieznanej im grze.

Dialog 4

Miejsce: Gdzieś.

Gracz 2: I co dalej?

Gracz 1: Co ma być. Wrócą. Przecież pionki nie uciekają.

Gracz 2: A gracze?

Gracz 1: Sam sobie odpowiedz na to pytanie.

P. S. I znów opowieść poprowadziła mnie nieznaną drogą. Naprawdę miało być inaczej, ale potem pojawił się nieznajomy i wszystko przewrócił do góry nogami. Chcecie ciąg dalszy? Pożaliła się i zapytała dawna ja. Obecna wie, że ciąg dalszy zjawi się wkrótce czyli za dwa tygodnie.

Część poprzednia: Pan Kanciasty

Autorem obrazu w tle jest M.C. Escher.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 




 




  
 
 
 
 



 
  
 
 
 
 



 
 

0 0 votes
Ocena
Subscribe
Powiadom o
10 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
View all comments
Anonimowy
12 stycznia 2018 15:15

Wiesz co, Anna? Mnie nie wystarczy jednego raza do przeczytania twych opowieści. I to mnie cieszę! Dlaczego? Chyba dlatego, że piszesz w taki ciekawy dla mnie sposób, który nawet nie zmogę ocharakterezować, ale który pomaga Ci zaintrygować układem zdarzeń oraz osobistym stylem, jestem pewny, nie tylko mnie, ale wszystkich czytających twoje opowieści lub wierszy.
Podoba mi się słowy, które wybierasz wśród innych możliwych synonimów. Zawsze coś nowego dla siebie znajdę.
Co do tej powieści, to pokochałem tych bohaterów razem z dworcem SBS i z niecierpliwością będę czytać ciąg.
Pozdrawiam serdecznie!
Sergiusz z B. 🙂

12 stycznia 2018 14:27

Wiesz co, Anna? Mnie nie wystarczy jednego raza do przeczytania twych opowieści. I to mnie cieszę! Dlaczego? Chyba dlatego, że piszesz w taki ciekawy dla mnie sposób, który nawet nie zmogę ocharakterezować, ale który pomaga Ci zaintrygować układem zdarzeń oraz osobistym stylem, jestem pewny, nie tylko mnie, ale wszystkich czytających twoje opowieści lub wierszy.
Podoba mi się słowy, które wybierasz wśród innych możliwych synonimów. Zawsze coś nowego dla siebie znajdę.
Co do tej powieści, to pokochałem tych bohaterów razem z dworcem SBS i z niecierpliwością będę czytać ciąg.
Pozdrawiam serdecznie!

21 września 2017 14:08

Odpowiadając na ostatnie pytanie- Taaaaak!!!! Świetna powieść. Czytam każdy tutejszy post. Hmmm, ciężko będzie czytać koniec tej powieści. Jest za dobra na koniec :). Pozdrawiam 🙂

20 września 2017 19:18

a ja miałam ciocię Giene ale była w porządku i znałam kiedyś pewną Dynię 😉

as
20 września 2017 13:22

Rewelacja, ale niech nie wracają. Koniec musi być. Nie twórz błędnych kół. Most nicości to piękna metafora. Kiedyś wszyscy pod nim przejedziemy. Po to jest rozwój, również reinkarnacja. Nic nie może trwać wiecznie, bo to by była skończona nuda.

20 września 2017 07:47

Ciekawe.

10
0
Would love your thoughts, please comment.x