Za górami, za lasami, a może zwyczajnie za ścianą mojej wyobraźni żyją sobie istoty zwane graczami. Ich władca groźny, potężny Lukrecjusz XIII lubi rozmawiać z nadwornym filozofem Pankracym. Ja z kolei lubię podsłuchiwać i podglądać.
Szepty.
Po ostatniej rozmowie z Pankracym, Lukrecjusz przez chwilę czuł się jak po dobrze wykonanej egzekucji, zdrowy, wypoczęty, pełen siły i pewności siebie. Nie ulegało wątpliwości, że był, jest i będzie mądry. Niestety lato minęło. Spadały liście i zaczęły się deszcze, chłody, a razem z nimi nadeszła bezsenność. Lukrecjusz godzinami leżał w pościeli, zaciskając oczy i udając, że nie dzieje się nic złego. Powoli drętwiały mu nogi, robiło się na przemian gorąco i zimno, w końcu pojawiły się szepty.
– Głupi władca.
– Nadęty dupek.
– Mistrz od siedmiu boleści.
Kto to mówił? Dlaczego się nie bał? I czemu Lukrecjusz go nie widział? A gdy krzyknął, zamknij się, bo zetnę ci głowę, szepty przechodziły w głośny chichot. Co tu się wyrabiało? Początek końca świata? Czar rzucony przez złego maga? Czy może szaleństwo? Wściekły Lukrecjusz miotał się po pokoju, aż wreszcie zaświtało mu w głowie, że przecież może pogadać z Pankracym.
Przerwany sen.
Straż wyciągnęła Pankracego z łóżka o czwartej nad ranem. Właśnie śniła mu się jego zmarła kilka lat temu żona. Znów przyszła z tacą pełną przypalonych placków. Pankracy wiedział, że musi zjeść choć jednego, bo inaczej oberwie ścierką do wycierania naczyń. Już pochylał się nad plackiem, gdy coś go szarpnęło. Owo coś okazało się jednym ze strażników. Cóż, sny o żonie nigdy nie zapowiadały niczego dobrego. Pankracy narzucił na siebie to, co miał pod ręką – czarny szlafrok w niebieską kratę, niebieskie kapcie z pomponem – i poszedł do swojego kapryśnego władcy.
O czym my ostatnio mówiliśmy?
Lukrecjusz udaje, że nie pamięta tak jak udaje, że nie widzi dziwnego stroju Pankracego, jego zmęczonej twarzy, sztucznego uśmiechu, niezdarnych pokłonów, rąk, które chowa w kieszeniach, potarganych resztek włosów i wielu innych nieciekawych szczegółów wyglądu filozofa. Pankracy po prostu jest jaki jest. Na razie innego nie ma. Jak się pojawi, Pankracego się powiesi albo… Lukrecjusz jeszcze nie wie, co zrobi z niepotrzebnym Pankracym.
Pankracy ziewa, drapie się po głowie, wierci na podsuniętym do siedzenia krześle, zanim wreszcie dociera do tematu poprzedniej rozmowy.
– Mówiliśmy o obiektywizmie i relatywizmie.
– Tak, tak, właśnie – Lukrecjusz cieszy się jak dziecko albo nauczyciel, który dostał od ucznia dobrą odpowiedź. – Teraz widzę, że moje poznanie nie jest całkowicie obiektywne.
– Nie jest? – dziwi się Pankracy.
– Przeważnie jest, ale zdarza się, że nie jest.
– Może osądzasz się panie zbyt surowo. Pankracy nie wie, o co chodzi, bo skąd ma wiedzieć, przecież nie był w sypialni Lukrecjusza, gdy zaczęły go dręczyć szepty.
– Na ogół widzę w sposób obiektywny, ale zdarzają się wyjątki. Coś usłyszę, zobaczę, co nie powinno istnieć. Może z powodu bezsenności albo pogody albo tego nowego więźnia z Ziemi. Czy naprawdę w głosie Lukrecjusza słychać niepewność, czy tak się tylko Pankracemu wydaje?
– Panie, pełnia ma na nas wszystkich zły wpływ.
W ciszy, która zapadła, w świecie obok obudził się Ja-narrator.
Ja-narrator.
Pełnia sprawia, że trochę się pogubiłam. Patrzę bezmyślnie na Lukrecjusza i Pankracego. Pozwalam im zatonąć w milczeniu i gapieniu się na siebie. Naprawdę nie wiem, co dalej. Obok siada Lubisłowa, która kiedyś pokazała mi świat graczy, przedstawiła Pankracego, Lukrecjusza, komnatę do ściśle tajnych rozmów. Potem jak to Lubisłowa poszła zająć się czymś innym. Teraz znów przyszła. Głośno siorbie herbatę, zagląda mi przez ramię, taksuje wszystko krytycznym okiem.
– Myślisz, że jak o mnie wspomnisz, to akcja pójdzie dalej?
– Nic nie myślę.
– Tylko wypisujesz bzdury.
– Nie, kontynuuję twoje pomysły. A jak już jesteś, powiedz, co z nimi zrobić.
Lubisłowa wzrusza ramionami.
– Oni już do mnie nie należą. Do ciebie też nie.
Tego się obawiałam.
Dylemat.
Lukrecjusz i Pankracy rozglądają się jakby wyczuli w pobliżu narratora albo próbowali przez ścianę zobaczyć pełnię księżyca. Przez ścianę, bo komnata do tajnych rozmów nie posiada okien tylko specjalne ekrany imitujące okna.
– Opowiedzieć ci panie o dylemacie? – Odzywa się wreszcie Pankracy.
– Jakim dylemacie? Lukrecjusz nadstawia uszy. Czy aby na pewno nikt się z niego nie nabija.
– Dylemacie wagonika zwanym również dylematem zwrotnicy. Wymyśliła go Philippa Foot kobieta filozof.
– Chyba coś o tym słyszałem. Baba nie miała co robić, to sobie wymyśliła.
– Niestety podchwycili to inni i zaczęli zmieniać jak się dało i co się dało.
– Dlaczego niestety? W sumie świetna zabawa. Kogo zabijesz pierwszego, jednego człowieka leżącego na torach, czy pięciu innych. Ja się pytam, co za różnica. Jak już sobie wagonik pędzi, niech pędzi, niech rozjedzie co mu się podoba. Ale ludzie tacy szlachetni chcieliby ratować tych pięciu i przestawiać zwrotnice. Potem tamci powieszą ratowników albo ich otrują albo… No, wiesz, nie będą wdzięczni.
– Rozumiem, że ty panie, nikogo byś nie ratował.
– Ja bym sobie popatrzył. Właśnie, może byśmy sobie obejrzeli egzekucje. Nagrałem kilka swoją podręczną kamerą.
Pankracy stara się westchnąć w sposób cichy i nie zwracający uwagi Lukrecjusza. Mądra rozmowa się skończyła. Nawet nie zdążył w pełni rozwinąć dylematu wagonika.
– No, a gdyby ten wagonik był kometą i pędził wprost na nas? – Pankracy nie może się oprzeć, by rzucić jeszcze jedno pytanie.
Lukrecjusz zamiera, ale tylko na chwilę, zbyt krótką, by w świecie obok zdążył się odezwać Ja-narrator.
– Przecież mamy Ziemię. Ludzi wytrujemy albo im wmówimy coś, co sprawi, że sami się pozabijają. Nie martw się moi eksperci już nad tym pracują.
Ja-narrator.
Ogarnia mnie przerażenie. Bohaterowie naprawdę mi się z rąk wymknęli.
– Hej Lubisłowo, jesteś tu? Słyszałaś, widziałaś? – wołam swoją wewnętrzną pisarkę.
Odpowiada mi cisza.
P. S. Może jednak Ja-narrator nie powinien się odzywać. Co myślicie o tej dziwacznej, wtrącającej się do wszystkiego postaci? Położyć go na torach w ramach eksperymentu i zobaczyć, czy ludzie go uratują, czy pięciu innych? Przed czym uratują? Jasne, że przed pędzącym wagonikiem szalonego filozofa.