Słowa.

Słowa.

Czy Lubisłowa lubi wszystkie słowa? Czy każde uważa za cenne i godne uwagi? Czy są takie, które wywołują u niej odruch wymiotny lub inne nieciekawe reakcje? Jeśli tak, to jakie? Co w związku z nimi wyobraża sobie Lubisłowa i co ja sobie wyobrażam? I co z tymi dobrymi – jakie skojarzenia, jakie obrazy?

Autor obrazu: Cassandra Barney.

Azali.

Siedzimy z Lubisłową na łące pełnej żółtych, pomarańczowych, białych i fioletowych kwiatów.

– Ładna sceneria – chwalę Lubisłowę.

– To nie ja, to Los wymyślił – moja wewnętrzna pisarka pokazuje na przytulającego się do brzozy wysokiego osobnika w czarnym surducie i wysokim też czarnym kapeluszu.

– Czy on nie wygląda jak Azali? – zadaję retoryczne pytanie, bo dla mnie Azali to elegancki mężczyzna.

– Nie, Azali siedzi tam. Wskazany przez Lubisłowę osobnik przypomina jabłko z rudą peruką. Czerwony, gruby i w przeciwieństwie do owoców jabłoni ani trochę smaczny, chyba, że lubisz tłustych rudzielców.

– Powiesz mi coś o nim? – zagaduję Lubisłowę. Ona wzrusza ramionami. Wiem, że słowo azali bardzo jej się podoba, lecz pan Azali niekoniecznie. Nie zawsze z ładnych słów wychodzą piękne obrazy.

Tymczasem Azali podchodzi bliżej i siada obok nas na trawie. Nawet nie zapytał czy może, czy nie przeszkadza. Właśnie, słowo czy jest tutaj kluczowe. Azali go nie używa. Robi co chce, jak chce i kiedy chce bez pytania. Pewny siebie, arogancki, wie, że wie i już. Patrzy na nas ostrym, dumnym wzrokiem pana na włościach.

– Przynieś mi piwo! – żąda. – I coś do zjedzenia.

– Do mnie mówisz? – pyta Lubisłowa. Ja na wszelki wypadek się nie odzywam.

– Ty albo ty, wszystko jedno. A jednak mnie zauważył.

– Ech, spać mi się zachciało – Lubisłowa zawsze odwrotnie reaguje na rozkazy.

– Mnie też – ziewam, choć rozpiera mnie ciekawość. Co teraz zrobi Azali? Pójdzie sobie?

– Inaczej nic wam nie opowiem. Azali nie odchodzi. Azali chce opowiadać, ale musimy mu podać piwo, chleb, kawał kiełbasy. I koniecznie musimy udawać, że on tutaj rządzi.

– Co ci się takiego w Azali podobało? – szepczę do Lubisłowy jakbym bała się, że Azali mnie usłyszy i… I co? Spuści mi lanie?

– Słowo zawsze jest ładniejsze od przedmiotu, od osoby, nawet od zwierzaka – mruczy Lubisłowa.

– Ty, zobacz, czy ciebie w domu nie ma – krzyczy do Azali.

On udaje, że nie słyszy. Dopiero, gdy Los wyciąga mysz z kapelusza, zaczyna się krzywić. Azali boi się myszy, więc na widok podchodzącego do nas Losu, ucieka. Wszyscy oddychamy z ulgą.

Jakby ktoś nie wiedział, azali to archaiczna partykuła czy i chyba stąd niechęć Azali do pytań zaczynających się na czy.

Nahajpowana.

Mysz wyciągnięta przez Los z kapelusza zmieniła się w chudą wysoką dziewczynę. Z jej krótkich ciemnych włosów wyleciały dziwne różowe ptaki. Na niebieskiej bluzce poruszyły się czarne motyle.

– Co to? – zapytałam Lubisłowę, bo czułam, że dziewczyna nie odpowie na żadne pytanie. Jej oczy wydawały się bezgranicznie puste jakby znajdowały się w innym miejscu i czasie.

– Dziewczynka najarana własnymi pomysłami.

– Najarana? Skąd w ustach Lubisłowy takie słowo. Wydawało mi się …

– No, co ci się wydawało? Rety, Lubisłowa znów czyta w moich myślach.

– Nie lubisz słowa najarana.

– Nahajpowana też nie, ale czasem trzeba kogoś tak określić.

Dziewczyna skacze, kręci rękami, nogami, pupą. Patrzę i próbuję ją zrozumieć. Podekscytowana, podniecona, nakręcona. Marionetka, której się wydaje, że jest wolna, a może skarb odkryła.

– Męcząca – stwierdza Lubisłowa i się odwraca. Obserwujący Lubisłowę Los kreśli w powietrzu jakieś znaki i dziewczyna znika.

Znów spieszę donieść, że nahajpowana to słowo ze slangu ludzi, dla których mieszanie angielskiego z polskim znaczy tyle, co pstryknięcie palcem. Pochodzi od hype – szum. W słowniku slangu miejskiego określa podekscytowanie czymś, poruszenie w oczekiwaniu na ważne dla nas wydarzenie.

Zakochana w słowach.

Czekam z Lubisłową aż Los wyciągnie z kapelusza następne słowo, ale on się odwraca i odchodzi. Dlaczego? Nie rozumiem. Chyba nadszedł czas na poważne pytanie.

– Czy jesteś zakochana w słowach?

– Zakochana, niby dlaczego? – dziwi się Lubisłowa.

– Bo nie potrafisz żyć bez słów.

– Potrafię, nie potrafię, nawet się nad tym nie zastanawiałam. Ale zakochanie to duża przesada. Poza tym zwykle trwa krótko, a potem przechodzi w miłość albo nienawiść i co, gdy przejdzie w nienawiść?

– Więc twoje lubienie słów nie jest zakochaniem?

– Tak bym tego nie nazwała.

– A jak?

Lubisłowa wzrusza ramionami.

– Czy to ważne? Po prostu lubię słowa, lecz zakochana w nich nie jestem.

– I jakby co pozwolisz im odejść?

– Mówiły, że chcą odejść?

– Nie.

– Więc w czym problem?

Obie się rozglądamy i nigdzie nie widzimy żadnego problemu ani małego ani dużego. Tylko wiatr zaczął krążyć wokół, zrywać liście, wyginać kwiaty. Słychać nadchodzącą jesień.

P. S. Lubisłowa zwraca mi uwagę, że temat nie został wyczerpany. Ona wciąż spotyka słowa lubiane i nielubiane, piękne i brzydkie. Jeśli chcecie, jeszcze się nimi podzieli. Może razem stworzymy serię krocików-miniatur o słowach? Co o tym myślicie? Jakie są Wasze ulubione słowa i te, których nie darzycie sympatią?

0 0 votes
Ocena
Subscribe
Powiadom o
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
View all comments
30 września 2020 19:11

Ciekawy temat, aby stworzyć serię miniatur o słowach. Chętnie będę czytać 🙂 Muszę się sama zastanowić nad tym, które słowa lubię, a których nie… Uściski jesiennie!

2
0
Would love your thoughts, please comment.x