Za górami, za lasami, za granicą życia i śmierci w miejscu zwanym Sensbezsens żyją sobie ludzie i inne istoty, dla których bezsens jest ważniejszy od sensu. Może dlatego bardziej cenny, bo nie potrafią znaleźć sensu, a może wcale nie o to chodzi. Czy nazwa menele na pewno do nich pasuje? Czy akcja potoczy się wolno czy szybko?
Zanim
Zanim przejdę do głównej treści, Narrator chciałby coś powiedzieć.
– Jacy menele?! O co ci chodzi autorko?!
– Uspokój się, to tylko słowo, nic więcej.
– Ale mnie się to słowo nie podoba!
– Wyluzuj, z punktu widzenia społeczeństwa nie da się ich inaczej określić.
– Od kiedy cię obchodzi jakieś tam społeczeństwo!
– Proszę, nie krzycz, uszy mnie bolą od twojego krzyku, pozwól, że ci wyjaśnię.
– Wyjaśniaj sobie sama i sama bądź sobie narratorem!
Wyszedł. Trzasnął drzwiami. Nie wiem, jak sobie bez niego poradzę.
Kamienice
Stare, zapyziałe. Tylko niektóre odnowione. To w jednej z nich mieszkały kiedyś wampiry. Co się z nimi stało? Dlaczego teraz można zobaczyć tu jedynie amatorów mocnych trunków i narkotyków? Długa historia. Nie czas i miejsce, żeby sobie zawracać nią głowę. Lepiej przyjrzeć się z bliska bohaterom, chociaż ciężko do nich podejść bez zatykania nosa i odwracania wzroku. Ani trochę o siebie nie dbają. Nie ma sensu, tak by powiedzieli, gdyby ich o to zapytać. Prędzej, czy później wszystko się skończy. Zwyczajnie nie warto i tyle.
Henryk Bibelot
Nie, to jeszcze nie jest główny bohater, tylko przewodniczący i właściciel dzielnicy kamienic, człowiek, z którym inni powinni się liczyć, ale się nie liczą, wręcz przeciwnie często go poniżają. Może nie tak często, jednak Henryk czuje się niedoceniony. Czy pije? Czy bierze? Czy rozumie lokatorów? Czy ich sprawy są mu bliskie? Owszem, jeśli usłyszy brzęk monet. Poza tym wszystko zależy od jego nastroju, a ten miewa zmienny. Mówi się, że choruje na dwubiegunówkę i stąd te jego napady zapału i smutku. W chwilach radości buduje, w chwilach złości niszczy. Ale, ale to przecież plotki. Naprawdę jaki jest, nikt nie wie.
Marian Marianka
Właściwy bohater. Pije, używa, robi co mu się podoba. Cuchnie strasznie. Bywa trzeźwy i wtedy zdobywa kasę i nawet przez chwilę ładnie wygląda. Policja podejrzewa, że to on stoi za wszystkimi dziwnymi wypadkami w dzielnicy kamienic.
Wypadki
Wszystko zaczęło się od… W zasadzie nikt nie wie od czego się zaczęło, bo dla każdego owo coś było czymś innym. Dla Henryka gospodynią, która wyszła po zakupy i gdy spojrzał przez okno nagle znikła. Tak zwyczajnie w jednej chwili szła w stronę wyjścia z podwórka otaczającego kamienicę, a w drugiej jakby zapadła się pod ziemię albo wpadła w dziurę przestrzenno-czasową. Podobnie stało się z butelką trzymaną przez Mariana. Chyba nie trzeba dodawać, że mocno trzymaną. W niej przecież znajdował się cenny, z trudem zdobyty trunek. Marian tylko na chwilę przymknął oczy. Zawsze w ten sposób smakował swoje wyjątkowe zdobycze. Zamknął więc, zbliżył butelkę do ust i …
– Co do cholery! Gdzie się podziała moja wódeczka?!
Niestety nikt nie znał odpowiedzi.
Kamienie
Na zniknięciach się nie skończyło. Były jeszcze kamienie. U Henryka Bibelota w kuchni na blacie, u Mariana przy jego legowisku pod schodami w piwnicy. Pojawiały się ni z tego ni z owego i nie dały się usunąć. Wyrzucałeś, wracały z powrotem. Jak? Nikt nie wiedział.
– Trzeba z tym wreszcie zrobić porządek – postanowiła Aniela Niebieska bezrobotna mieszkanka jednej z kamienic. Ona też piła, choć nie tak często jak Marian Marianka. Wzięła kamień i poszła na Plac Cudów do wróżki Leony.
Plac Cudów
Aniela była tu kilka lat temu, gdy leczyła się z nieszczęśliwej miłości. Wtedy Leona jej pomogła, więc i teraz na pewno jej pomoże. Jeśli nie ona to może jakiś czarodziej lub czarodziejka z Placu Cudów. Aniela pełna optymizmu niosła kamień w starej żółtej reklamówce. Po drodze kamień stawał się coraz bardziej lekki, aż w końcu znikł całkowicie. Anieli została w ręku pusta reklamówka.
– On chyba nie chce opuścić tej dzielnicy – odezwał się Marian Marianka.
– A ty co tu robisz, śledzisz mnie? – złościła się Aniela, która nie znosiła Mariana, choć on bardzo ją lubił.
– Idę tak jak ty o pomoc prosić.
– Gorzały ci zabrakło.
– Żebyś wiedziała.
Dalej szli już w milczeniu. Aniela z przodu szybkim krokiem, żeby nie czuć zapachu Mariana. Marian za nią, żeby chłonąć ją wszystkimi zmysłami.
Zamiast na Plac Cudów dotarli na plac budowy.
– Co do cholery – wrzasnęła Aniela.
– Wygląda jak ciąg dalszy osiedla Nudodeprecha – zauważył Marian.
– Zniszczyli dzielnicę magów! Aniela z rozpaczy prawie upadła na chodnik. Prawie, bo Marian w porę zareagował i złapał ją za pasek od spodni.
– Czarodziej nam pomoże. Wiem, gdzie mieszka.
Czarodziej
Teraz Marian szedł pierwszy. Aniela za nim ze spuszczoną głową.
– Nie martw się. On na pewno coś zrobi.
– Nie wierzę.
– Ten gość wszystko naprawi, zobaczysz.
– Akurat. Jego też diabli wzięli.
I tak krok za krokiem zbliżali się do domu czarodzieja, który znajdował się na przedmieściach. Tymczasem czarodziej siedział przy stole w jedynym pokoju, jaki mu jeszcze został. Te inne gdzieś zniknęły tak jak odpowiedzi na pytania: kim jestem, gdzie i po co. Coś mówiło Bolelutowi, że wkrótce ktoś przyjdzie i go uratuje, że życie wróci na właściwe tory. Siedział więc i cierpliwe czekał.
Czy czekanie rozwiąże problem?