Nie uwierzysz, co stało się Florentynie.

Nie uwierzysz, co stało się Florentynie.

Narrator twierdzi, że uwierzy i nawet spodziewał się czegoś tego. Czego? Huraganu, który zabrał Florentynę w wielką ciemność. Co wywołało huragan? Czy Florentyna sama sobie poradziła? Jak to skomentowały Eugenia i Stanisława? Jednym słowem ciąg dalszy historii miłosnej Florentyny i Zygmunta.

Obraz z Pinterest. Nie znam autora.

Zanim.

Zanim opowieść zacznie się toczyć swoim własnym rytmem, Narrator wyjaśnia, że zrezygnował ze starego wstępu czyli kilku słów, jakie kiedyś napisał razem z autorką na dawnym blogu. Jeśli ktoś ciekawy, co takiego napisał, może sobie zajrzeć tutaj

( https://pociecha2.blogspot.com/2016/08/nie-uwierzysz-co-stao-sie-florentynie.html ).

Florentyna.

Florentyna zawsze uważała się  za rozsądną i twardą kobietę. Nie dała sobie  w kaszę dmuchać. I to ona zwykle wsiadała innym na głowę. Nie inni jej. Gdyby ją porównać z postacią z książki, byłaby na pewno małą Mi z jej ulubionych Muminków. Na swój sposób miłą i złośliwą, uroczą i brzydką czyli trzy w jednym jakby  powiedział Zygmunt, jeśli ktoś w ogóle zapytałby go o zdanie. Niestety w tej historii ani jego ani Florentyny nikt o nic nie pytał.

Eugenia i Stanisława.

Pewnego dnia latem na ulubionej ławce pod blokiem usiadła Eugenia i Stanisława.  

– Wiesz co się stało Florci? – zapytała Eugenia. Po jej minie widać było, że ona wie i aż pęka z chęci opowiedzenia wszystkiego Stanisławie i potem oczywiście innym. Dlatego nie czekała na odpowiedź i zaraz mówiła dalej. – Jest w szpitalu dla wariatów. Pocięła się i ją zabrali.  

– Cooo? – zdołała jakoś wyjęczeć Stanisława. Gdyby teraz coś jadła z pewnością by się zakrztusiła.

– Tak, nasza pani mądrala dostała za swoje. Na twarzy Eugenii malowała się duma jakby przed chwilą odkryła Amerykę.

– No, co ty. Dlaczego tak mówisz?

– A ona czemu mówi o mnie moherka?

– Mówi? Nie słyszałam? Zdziwiła się Stanisława, a Eugenia skrzywiła.

Nie raz i nie dwa Florentyna skrytykowała wścibską naturę Eugenii. Może i powiedziała coś o moherze. Stanisława tego nie pamiętała.  

– Ale przecież masz taki beret moherowy i  o to jej pewnie chodziło. Starała się jakoś pocieszyć koleżankę.

– Ech jakaś ty głupia – westchnęła Eugenia. Jakbyś nie wiedziała, że tak bezbożnicy nazywają katolików.

– Nie wiedziałam, ale co z tą Florentyną?   Stanisławie było przykro z powodu epitetu niedbale rzuconego przez Eugenię. Jednak jej ciekawość była o wiele większa od przykrości.  

– Mówię przecież, siedzi w szpitalu, a jej siostry siedzą u niej w domu.

– Co, jakie siostry? 

– Jakie, jakie? Popatrz sobie, to zobaczysz. Jedna czarna, druga brązowa.

– Brunetka i ruda.

– Nie, czarno ubrana i brązowa ubrana. Włosy mają siwe.

– To chyba nie siostry. Niepodobne do niej.   Stanisława zawsze zazdrościła włosów Florentynie. Były długie i zwijały się w ciemne loki. Nie za ciemne. Takie w sam raz.  

– Z księżyca spadłaś chyba. Znów westchnęła Eugenia. – Florcia farbuje, a te nie.  Poza tym obie takie paniusie, co tyłki mają wyżej, niż srają.

– Nic nie mówią do ciebie?   Stanisława dobrze wiedziała dlaczego wobec niektórych ludzi Eugenia bywa niemiła. Zazwyczaj byli to ci, którzy wykazywali odporność wyjątkową na jej wścibskie pytania. Teraz jakby przez mgłę przypomniała sobie, że ostatnio widziała jakieś dwie nieznane babki i miała nawet zapytać Eugenię, kim one są. Potem się czymś zajęła i o babkach zapomniała. Na szczęście Eugenia teraz jej wszystko powiedziała. Prawie wszystko.

– Odwiedzimy Florcię w tym szpitalu? Zapytała Eugenię.

– Nie. Do wariatów to ja nie chodzę. Jakbym się zaraziła, to co by było, pomyślałaś?

– To się tym można zarazić?

– Nigdy nic nie wiadomo. Stanisława nie wiedziała, co o tym myśleć. Na szczęście do ich ławki zbliżał się listonosz i jej uwaga oraz uwaga Eugenii przeniosła się na niego. Obie były ciekawe, czy przyniósł im jakiś list od rodziny, która o nich też nie pamiętała, ale może kiedyś sobie przypomni tak jak bliscy Florentyny.

Florentyna.

Tymczasem Florentyna siedziała na łóżku w szpitalu psychiatrycznym na oddziale zamkniętym. W sali oprócz niej były jeszcze dwie niedoszłe samobójczynie oraz jedna schizofreniczka. Wszystkie były jednocześnie upierdliwe i sympatyczne. Jednak gdyby je porównać do sióstr Florentyny, zdecydowanie były aniołami. Zresztą Florentyna i tak nie miała siły, żeby je porównywać.   Myśli jej się mieszały. Raz stawały. Raz goniły w nieznanym kierunku. Jak to zwykle bywa po silnych środkach uspakajających i po tym, co zrobiła. Raczej, co próbowała zrobić.   Chciała się zabić. Przygotowała więc gorącą kąpiel w dużej wannie i podcięła sobie żyły. Jej zdaniem był to najlepszy sposób na spokojne odejście z tego świata.   Niestety lub na szczęście w najbardziej krytycznym momencie pojawiła się Jola jedna z jej upierdliwych sióstr. Florentyna zawsze miała nadzieję, że im uciekała i teraz może mówić wszystkim, że jest jedynaczką z domu dziecka bez przeszłości, bo ta była jej niepotrzebna.    Nie udało się. Siostry jak zwykle ją wyśledziły. Znów się pojawiły i znów coś jej marudziły o przyzwoitym życiu i oczywiście o jej wariactwie.  

– Zawsze byłaś głupia, ale że aż tak,  to bym nie pomyślała. Powiedziała Jola.

– Nie chcemy cię znać. Od dzisiaj już nie jesteś naszą siostrą. Wykrzyczała Dorota. Florentyna pokiwała tylko głową. Dobrze wiedziała, że siostry jedno mówią, drugie robią, przeważnie jak robią to bez sensu jakby jej na złość.  

– Dobrze się składa, bo ja też się was wyrzekłam. Sporządzimy umowę i będzie po sprawie. Stwierdziła Florentyna.

– I jeszcze dowcipna – oburzyła się Jola. – Myślisz, że coś od nas dostaniesz i dlatego to zrobiłaś, ale się mylisz guzik dostaniesz.

– Już dostałam.

– Chora niby, a jeszcze pyskuje. Złościła się Dorota.

– Idziemy sobie i więcej nas nie zobaczysz. Pogroziła Jola, po czym naprawdę sobie poszły. Tylko na jak długo?

 

Florentyna położyła się spać. Potem wstała coś zjadła i znów spała. Jeśli siedziała to krótko. Była zmęczona. Nie miała siły. Chciało się jej spać.  

– To od tych leków – poinformowała ją jedna  z niedoszłych samobójczyń. Podobno próbowała się powiesić i dlatego teraz chodziła z kołnierzem. Ta druga z kolei chciała się otruć albo udławić i dotąd tęsknie patrzyła na przedmioty wokół jakby się zastanawiała co jeszcze może umieścić w swoim gardle,  żeby tym razem skutecznie odejść z tego świata.  

– Jak zobaczą, że jest z panią lepiej zaczną je odstawiać. Pocieszyła ją ta od kołnierza. Być może bardziej zdrowa od tej od trucia. – Mam na imię Klaudia. A pani? Wyraźnie miała ochotę rozmawiać z Florentyną, która przez chwilę zastanawiała się zanim odpowiedziała.

– Florentyna.

– Ładnie. Takie niespotykane imię. Nie to co moje. Na każdym kroku jakaś Klaudia. Imię modne, to mi mama dała. Ona tylko modne lubi imiona i rzeczy. A ta pani matka, to która ta w czarnym czy ta w brązowym?  

– Matka? Zdziwiła się Florentyna, całkiem zapominając o swoim innym całkiem młodym niepasującym do wieku  wyglądzie.

– To siostry. Przyznała się w końcu.

– Starsze?

– Młodsze.

Klaudia dziwnie na nią spojrzała.

– Nie wierzę. Staro wyglądają,  a pani młodo.

– Tak jakoś. Nie wiem dlaczego. Florentyna się położyła. Nie miała już siły rozmawiać.  

Następnego dnia wszystko się powtórzyło, z tą małą różnicą, że tym razem odezwała się schizofreniczka. Ni z tego ni z owego uśmiechnęła się do Florentyny i powiedziała.

– Dzień dobry, jestem Bogusia.

– Florentyna. Patrzyła na nią jednym okiem. Drugiego nie chciało się jej otworzyć.  

– Nie warto się nim przejmować.

– Skąd wiesz, że się kimś przejmuję. Gdyby miała siłę, Florentyna na pewno bardziej by się zdziwiła.

– Słyszę myśli. Pochwaliła się Bogusia. – Czasem są straszne i się boję. Czasem smutne i płaczę. A u pani takie dziwne, poplątane.

Florentyna otworzyła drugie oko.

– Jego też widzisz? Jak wygląda? Była pewna, że teraz schizofreniczka się zamknie albo coś zmyśli, a ona będzie mogła spać dalej. Już nawet zamknęła oczy.

– On jest przystojnym starszym panem. Sama bym chciała poznać takiego. Podoba mi się. Ma na imię Zygmunt.

Tego się Florentyna nie spodziewała. Z wrażenia aż usiadła na łóżku.

– A ty kto? Jasnowidz? Zapytała.

– Ciszej, błagam, bo oni się dowiedzą. Bogusia zakryła uszy.

– Kto? Jacy oni?

Nie było odpowiedzi. Bogusia schowała się pod kołdrą.  

– Z nią tak zawsze. Nic nie może powiedzieć. Głosy słyszy – odezwała się niedoszła samobójczyni od trucia.

– Pani też coś powiedziała?

– Nie jedno, ale jak chciałam więcej schowała się tak jak teraz. Zawsze mówi, że oni jej nie pozwalają.

– Ale jacy oni?

– Kto tam wie? Ta od trucia wzruszyła ramionami.

– Ja też z powodu faceta – poskarżyła się. Chyba wszystkie tu jesteśmy z jednego powodu.

– Ona też? Florentyna wskazała Bogusię.

– Też. Kiedyś mówiła. Jeden taki w głowie jej zawrócił, a jak mu dała, co chciał, to rzucił. Zawsze to samo.

– No, tak – pomyślała Florentyna.

Oczy zaraz wypełniły się jej łzami na wspomnienie Zygmunta całującego ich wspólną sąsiadkę Klementynę. Gdyby parę miesięcy wcześniej ktoś by jej powiedział, że z powodu faceta straci ochotę do życia, wyśmiałaby go.   Prawda jest taka, że nigdy  nie łączyło jej z mężczyznami coś więcej oprócz seksu. Raz lepszy, raz gorszy nie stawał na drodze jej niezależności. Miała swoją pracę i hobby, przyjaciółki lub koleżanki i to jej wystarczało. Dzieci ani męża nie chciała. Luźne związki były dla niej najlepsze.   A tu nagle coś takiego. Świat stanął na głowie. Straciła apetyt. Nie mogła spać. Odechciało się jej jogi, malowania, haftowania poduszek i robienia maskotek, spacerów i biegania. Wszystkiego.   Budziła się rano z lękiem. Znów nowy dzień. Znów zobaczy Klementynę, która w końcu dała się uwieść Zygmuntowi.   Przecież on jest zwykłym facetem. Tłumaczyła sobie. A jednak niezupełnie. Lubiła jego zmarszczki, siwe włosy i proste szczupłe ciało. Sposób w jaki chodził, w jaki mówił, uśmiechał się albo wzruszał ramionami. Czasem zaniosła mu ciasteczka własnej roboty, myśląc, że przez żołądek trafi do jego serca. Dziękował. Wpuszczał ją na chwilę na herbatę, a zaraz potem wychodził z Klementyną na spacer.   Odejście z tego świata nagle stało się pociągające. Tu nic jej nie cieszyło. Po co i dla kogo ma dalej żyć. Bez sensu. I doszła do ostatecznego kroku. I jak zwykle siostra jej przeszkodziła.   Na szczęście leki uspakajające i antydepresyjne zaczęły powoli działać. Na oddziale poznała jednego pana, który też był niedoszłym samobójcą z upierdliwą rodzinką w postaci córki i jej męża. W wolnej chwili pisał pamiętnik i wiersze. Dużo czytał. Lubił słuchać muzyki. Lubił też spacery, jak im wreszcie pozwolili wychodzić do szpitalnego parku. Florentyna powoli się uspakajała.

Pewnego dnia odwiedziła ją Klementyna. Przyniosła jej swoje ciasto z jabłkami.

– Chciałam przyjść razem z Eugenią i Stanisławą, ale one ostatnio bardzo zajęte. Powiedziała.

– Nic nie szkodzi. Ważne, że ty przyszłaś. Florentyna starała się być miła,  chociaż, prawdę mówiąc, już nie lubiła Klementyny. Zresztą, czy ją kiedykolwiek lubiła?  

– Mam coś jeszcze dla ciebie. Klementyna wyjęła z torby książkę. – Coś o depresji. Czytałam ją, kiedy mąż umarł. Bardzo mi pomogła.

– Ooo?! – zdziwiła się i ucieszyła Florentyna. Rzadko ktoś jej dawał książki w prezencie. Poza tym ta była jej ulubionego autora Jona Kabata Zinna ,, Świadomą drogą przez depresję,,.

– Na pewno ciekawa. Dziękuję.

– Gdybym jeszcze mogła ci jakoś pomóc, powiedz.  

– Pozdrów Zygmunta.

– Już się z nim nie spotykam.

– Dlaczego? Florentyna była zdziwiona. Jak można przestać spotykać się z takim facetem.

– Wyjechał sobie gdzieś bez słowa pożegnania. Oczy Klementyny zaszkliły się niebezpiecznie, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Florentynie nagle zrobiło się jej żal, chociaż z drugiej strony się ucieszyła, że nie będzie już widziała Klementyny z Zygmuntem całujących się na ulicy.

– Wróci na pewno. Wcale nie chciała, żeby wrócił, ale coś trzeba było powiedzieć, bo na płacz Klementyny też nie miała ochoty. Lepiej niech sobie w domu popłacze.  

Minął znów jakiś czas. Florentyna brała leki, spała, jadła, rozmawiała ze swoimi koleżankami ze szpitalnej sali i poznawała bliżej Filipa z sąsiedniej sali.   Gdy wreszcie poczuła się lepiej, pojawiły się siostry.

– Przyniosłyśmy ci zupę ogórkową – powiedziała Jola.

– Nie lubię zupy ogórkowej. Skrzywiła się Florentyna.

– Ty nic nie lubisz – krzyknęła Dorota, która zwykle w ten sposób porozumiewała się z innymi. – Tylko szlajać się lubisz z facetami. Dodała równie donośnie, zupełnie jakby była głucha, a może była od oglądania telewizji na cały regulator.   

– Pilnowałyśmy ci mieszkanie – pochwaliła się Jola.

– A po co? Zdumiała się Florentyna.

– Lepiej byś podziękowała – Burknęła Dorota. – Gdyby nie my nie wiadomo, co by się stało. Życie ci uratowałyśmy, a mieszkanie przed złodziejami broniłyśmy. I nie myśl sobie, że było łatwo. Te twoje sąsiadki ciągle się tam kręciły. Wypytywały. Zwłaszcza taka jedna. Florentyna już wiedziała. Chodziło o Eugenię. Ona zawsze pytała. Tylko tym razem trafiła kosa na kamień czyli na jej siostry. One mówiły, co chciały i komu chciały.  

– Wstydu nam narobiłaś. W kościele się przez ciebie pokazać nie mogę – narzekała Jola. – Obiecaj zaraz, że już tak nie będziesz i zamieszkasz z nami. Powiedziały to razem.  Tyle, że Joli prawie słychać nie było przy donośnej Dorocie.  

– Co takiego?- zdenerwowała się Florentyna. Nigdzie się nie przeprowadzę. Nie chcę z wami mieszkać, a teraz już sobie idźcie. Źle się czuję.

– Nie denerwuj się kochana. Zawołamy lekarza. Coś ci da na uspokojenie. Jola pogłaskała ją po głowie. Zwyczaj, którego Florentyna nie znosiła.

– Idźcie sobie. Muszę odpocząć. Histeryczny głos Florentyny nie pozostawił im wyboru. Poszły sobie.  

Eugenia i Stanisława.

Pewnego dnia znów się spotkały Eugenia i Stanisława. Usiadły na ławce w grubych płaszczach. Była jesień. Dni zimne i krótkie, ale one i tak czasem sobie usiadły na chwilę. Oczywiście po to, żeby wymienić się najnowszymi plotkami.  

– Florcia wyjechała – powiedziała Eugenia.

– Gdzie? – zapytała Stanisława.

– Na Karaiby razem z tym swoim  nowym facetem.

– Ma jakiegoś?

– Ech – westchnęła Eugenia, jakby nie mogła pojąć niewiedzy koleżanki i tego jak ona może żyć nie wiedząc wszystkiego. – Ma na imię Filip. Poznali się w szpitalu. Zaprosił ją na tą wycieczkę. To i pojechała.

– Dobrze. Znaczy się lepiej jej. Nie będzie już się zabijać.

– Może dla odmiany wyjdzie za mąż. Eugenia już widziała się na ślubie i weselu sąsiadki. Na stołach ciasta i różne przysmaki.

– Idę już obiad robić – oznajmiła, bo od tych wyobrażeń zrobiła się głodna. Obie wstały i ruszyły do domu.

 

P. S. Co dalej z Florentyną i całą resztą? Innym razem. Książkę Jona Kabata Zinna polecam wszystkim z takimi problemami.

Ciąg dalszy pojawi się za dwa tygodnie. Żal Wam Florentyny? Czy warto zabijać się z powodu nieszczęśliwej miłości i czy to była naprawdę miłość?

Autorem obrazu w tle jest AsliYeniay.

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 



 

 



 

0 0 votes
Ocena
Subscribe
Powiadom o
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
View all comments
Gratiana
10 kwietnia 2022 10:58

Tak sobie myślę, czy to smutny wpis, czy taki jak nasza codzienność. Praktycznie nie znam sąsiadów. Jakoś zatraca się zwyczaj spotykania z sąsiadami. W simie nie wiem czy to dobrze, czy źle. Z dzieciństwa pamiętam, że ludzie chętnie się odwiedzali i spotykali ze sobą. Zamykają się ludzie w swoich domach. Coraz bardziej izolują od siebie wzajemnie. Nie do pomyślenia teraz jest wpaść do kogoś, bez wcześniej umówionej wizyty. Ma to swoje plusy. Nawet pisząc do kogoś SMS też trzeba się zastanowić, czy aby nie przeszkadzam. Ludzie to zwierzęta stadne, a tak bardzo ostatnio się izolują i w statystykach samobójstw widać tego skutki. Rośnie w zastraszającym tempie ilość popełnianych samobójstw. Straszne. Ludzie przestają ze sobą rozmawiać. Piszą między sobą na portalach społecznościowych. Zamieniają real na życie w świecie wirtualnym. W sumie w świecie fantazji, w świecie odrealnionym zaczynają funkcjonować. O dziwo w tym świecie ludzie jeszcze bardziej plotkują, mają przy tym możliwość prześledzić życiorys praktycznie każdego, łącznie ze stanem konta w banku i stanem sypialni :)) Biedni Ci co przy zawodzie miłosnym spadają na same dno. Co do depresji, to chyba nie bardzo rozumiem co to oznacza. Bywa mi nieraz smutno, nawet paskudnie czasami czuję się z racji choróbska i ograniczeń… Czytaj więcej »

2
0
Would love your thoughts, please comment.x