Żyją sobie: tu i teraz, dawno temu, tu i obok, w dalekiej przyszłości i wielu innych światach. Każda przekonana, że jest tą jedyną, niepowtarzalną, wyjątkową. Każda pogrążyłaby się w rozpaczy, gdyby spotkała siebie z innej rzeczywistości. Na szczęście spotkania są niemożliwe, ale czy na pewno? Istnieją przecież niegrzeczne czarownice i złośliwi czarodzieje, którzy lubią robić rzeczy niemożliwe, zwłaszcza gdy ktoś lub coś im się nie podoba.
Wersja numer jeden.
Po raz pierwszy pojawił się w krainie po śmierci w mieście Upierdliwość. Nikt oprócz Marka nie wiedział skąd się wziął i dlaczego. Marek wiedział, lecz dręczyły go wątpliwości. Czy naprawdę zobaczył to, co zobaczył? Wielki pomarańczowy Tyranozaur połknął jego nauczycielkę i opiekunkę, a chwilę potem z przeciwnego końca wydalił Pana Kanciastego. Tak, Pan Kanciasty był kupą zrobioną przez dinozaura. Mnie, narratorowi też się to w głowie nie mieści. W każdym razie Marek nigdy nie potrafił zaakceptować Pana Kanciastego jako swojego nowego nauczyciela i opiekuna. Ale to już inna historia. Mętna i pokręcona. Na pewno nie podobałaby się Panu Kanciastemu. On najbardziej lubi proste linie i kąty. Sam też składa się z linii i kątów. Większość nosi w głowie. Reszta równomiernie rozłożona znajduje się między innymi w jego długich rękach, nogach, chudym tułowiu, szczęce obrośniętej kozią bródką, oczach zakrytych szkłami okularów z czarną oprawą. Ciało Kanciastego przypomina dużego pająka. Mógłby wystąpić w roli spider-mana? Niestety nie. Kanciasty nie posiada i nigdy nie posiadał super mocy, chociaż kto wie i taka wersja wydaje się prawdopodobna. Strzeżcie się przed Kanciastym-pająkiem. Stworzy sieć, z której nie wyjdziecie, ale ja-narrator odbiegam od tematu. Pierwsza wersja Kanciastego szybko odchodzi. Nie pozostawia po sobie żalu. Wszyscy mieli jej dosyć. Odetchnęli, gdy sobie poszła. Co dokładnie się z nią stało? Zobacz tu: https://pociecha2.blogspot.com/2017/05/pan-kanciasty.html
Wersja numer dwa.
Żyje w Sensbezsensie w dużym mieście na terenie krainy po śmierci. Podobnie jak poprzednia wersja wykazuje duże stężenie upierdliwości. Mimo to są tacy, którym się podoba. Umiłowanie do liczb i porządku zawsze znajduje swoich zwolenników.
Kanciasty numer dwa wygląda podobnie jak Kanciasty numer jeden. Ubyło mu tylko kilka włosów i zamiast ubrać się na szaro, założył czarną marynarkę, białą koszulę, czarne spodnie z wyprasowanymi kantami. Te kanty przypominają Kanciastemu, że jest Kanciastym, bo poza tym nosi zwyczajne imię Leon. Mógłby zagrać w filmie Leon zawodowiec? Nie, chyba, że znalazłaby się w nim rola dla matematyka, lecz nie szalonego, a zwykłego, który nie potrafi żyć bez zegarka i kalendarza i bez swoich szkolnych podręczników. Tymczasem na stacji w Sensbezsensie nie widać zegarów. Znikły. Poszły sobie nie wiadomo gdzie razem z zegarkiem noszonym na prawej ręce. Pan Kanciasty przez chwilę czuje się zagubiony i nawet towarzystwo uroczej Ciotki Dyni mu nie pomaga. Na szczęście wpada na pomysł, że sam stworzy zegary, nakręci je, ustawi. Znów powróci czas określony, dający się zmierzyć i ustalić. Razem z nim wrócą kalendarze z podziałem na dni pracy i dzień odpoczynku. Tak, dzień, nie więcej. Leni Pan Kanciasty zmusi do pracy w obowiązkowych obozach słusznych zajęć. Ciotka Dynia się cieszy, bo sama należy do osób pracowitych i choć zajmują ją głównie językowe i literackie kwestie, uwielbia matematyczną logikę. Niestety reszta miasta nie wykazuje się współpracą. Wkrótce Pan Kanciasty zostaje wysłany w inne rejony krainy po śmierci.
Wersja numer trzy i Ja-narrator.
Zamknęłam drzwi, a jednak się wcisnął. Jak? Przeszedł przez komin, przez szpary w oknach czy szczeliny w podłodze? Rzucam w jego stronę ostre spojrzenie, łudząc się, że go pokroi, spali, udusi, utopi, zatruje, wszystko jedno, co zrobi, byleby sobie poszedł. Nie idzie. Stoi i gapi się na moje książki.
– Idź w pizdu z takimi książkami – krzywi się, bo nie zobaczył ani jednego podręcznika do matematyki, żadnej opowieści o liczbach, za to parę tomików wierszy, których nie rozumie.
– Poza tym wersje powinny się czymś różnić, a wszystkie są takie same.
– Nie, pierwsza szara, druga czarno-biała, trzecia… Jaka jest ta trzecia? Wypłowiałe dżinsy, flanelowa koszula w niebieską kratę, brązowa czapka z daszkiem, kozia bródka i okulary. Dwa ostatnie elementy jak w wersji pierwszej i drugiej. I jeszcze dżinsy z kantami.
– Piszesz bzdury. Żyję tylko tu i teraz. Jest jeden świat. Żadnych innych nie ma. Pan Kanciasty kręci się po pokoju mierząc wszystko krytycznym spojrzeniem. W myślach wołam Los, żeby przyszedł i zabrał go ze sobą. Los jednak nie reaguje. Przyglądam się włosom Pana Kanciastego. Ścięte na jeżyka jak u dobrego żołnierza albo wzorowego ucznia. Czy Pan Kanciasty był kiedyś wzorowym uczniem? Ile ma lat i jakie imię nosi jego obecna wersja?
– Jak masz na imię?
– A co cię to obchodzi?
– Fakt, wszystko jedno i tak jesteś Kanciasty. Po co tu przylazłeś?
– Powiedzieć ci, żebyś się odczepiła, przestała mnie opluwać, wyśmiewać i nazywać oprawcą.
Ojej ile zarzutów. Czy ja naprawdę wyrządziłam tyle zła Panu Kanciastemu? W dodatku teraz zamiast się bronić, zaczynam się śmiać. Pan Kanciasty wyjmuje z kieszeni pistolet i celuje we mnie. Niestety nie ucisza to mojego śmiechu, wręcz przeciwnie, bo czy można zabić Ja-narratora? I gdzie po śmierci zawędruje narrator? Do Sensbezsensu, świata Obok czy do Nicości?
W sumie ciekawe. Trzej panowie w rożnym wydaniu tej samej osoby. I nagle okazuje się, że narracja znika, gdy zniknie Kanciasty. Lub Kanciasty udowadnia, że i Narratorowi nijak bez cyfr i porządku. Gdy Kanciasty milknie zostawiając jedną z najpiękniejszych melodii stworzoną przez nieznanego artystę a Narrator odkrywa, że to uporządkowane liczby poezji niczym kwiaty zostawione na pożegnanie przez pana Kanciastego 🙂 Uściski Aniu i uśmiech od Chochlika 🙂
Miły w odbiorze tekst. Kojarzy mi się trochę z bajkami, tyle że dla starszego odbiorcy. Abstrakcyjne pojęcia zyskują „ludzką” postać. Lekki styl pisania, niewymuszone szczegóły. Fajne 🙂 Pozdrawiam