Gdzieś w odległej od naszego świata krainie w czasie poza naszym czasem żyły sobie Świetliki i kochająca ciemność Czarnisza. Gdy świetliki świeciły, Czarnisza spała, a gdy Czarnisza się budziła, świetliki zapadały w sen. Nigdy nie wchodzili sobie w drogę, dopóki nie pojawił się bardzo zły czarodziej.
Czarodziej i latarnik.
Mieszkał w latarni z dala od ludzi, od ich natrętnych, niebieskich świateł, dziwacznych wynalazków, pustych słów, zaśmieconych przestrzeni. W ciągu dnia chodził po plaży, sprawdzał, czy noc niczego nie zabrała, czy nadal wszystko stoi na swoim miejscu. Stało. Zmieniała się jedynie siła wiatru, wilgotność powietrza, przedmioty wyrzucone przez fale. Tuż obok las szumiał uspakajająco. Zdawało się, że nic nie zakłóci spokoju latarnika. Na pewno nie burze, nie zjawiska naturalne. Do nich zdążył się już przyzwyczaić. Gorzej z ludźmi, jednak ci raczej się tu nie pokazywali, a do miasta jeździł rzadko. Niebezpieczeństwo przyszło z innej, nieoczekiwanej strony i w dodatku latarnik nawet nie wiedział, że jest groźne.
Kamień.
Taki sobie zwyczajny, a jednak nie całkiem. Coś w nim było, coś sprawiło, że latarnik się pochylił, przyjrzał i zabrał do domu. Żółta barwa? Kształt owalny? Ciepło czy kojące zimno? Nie zastanawiał się nad tym. Poczuł impuls. Uległ mu, wsadził znalezisko do kieszeni i zapomniał. Tej samej nocy przyśniło mu się, że zostawił latarnię, przeniósł się do miasta, został magiem. Gdy się obudził, szybko wyskoczył z łóżka, żeby zrzucić z siebie niepotrzebny koszmar. Jednak sen mocno się trzymał jakby ktoś na stałe go do latarnika przykleił. Nie pomogło chodzenie, ani bieganie po plaży, spacer po lesie, siedzenie na trawie, przytulanie się do drzew. Ostre szczegóły snu nadal wracały, wierciły dziurę w brzuchy, zasłaniały oczy, zatykały nos. Latarnikowi nic już się nie podobało jakby ze świata wokół ktoś starł kolory, dobre smaki, zapachy, kształty.
Miasto.
Stało się tak jak sen pokazał, latarnik zostawił latarnię i przeniósł się do miasta, a razem z nim kamień. Obaj patrzyli na nowe miejsce z zachwytem. Nie mogło być inaczej, bo to kamień dyktował uczucia, szeptał, co trzeba, czego nie trzeba robić i jak robić, w nagrodę dawał nowe możliwości, za karę – nie, kar jeszcze nie stosował. I tak za namową kamienia latarnik przybrał imię Mądrysław, zaczął ćwiczyć magię, tworzył z niczego różne przedmioty, zmieniał postać, rzucał zaklęcia. Nawet nie zauważył, kiedy z dobrego latarnika przeobraził się w złego czarodzieja.
Świetliki.
Żyją sobie spokojnie. Szczęśliwe, radosne, świecą swoją mocą na okrągło bez względu na porę. Wszystkie stworzenia je lubią, tylko Czarnisza nie, ale kto by tam się nią przejmował – czarną, starą babą, która nie wiadomo dlaczego kocha ciemność bardziej niż światło. Mieszka pod ziemią, a na zewnątrz wychodzi jedynie w nocy i na wszelki wypadek w okularach przeciwsłonecznych. Unikają się Czarnisza i Świetliki i dzięki temu dobrze im się żyje, choć Czarnisza nigdy by się nie przyznała, że naprawdę niczego jej nie brakuje. Czarnisza woli narzekać, snuć czarne scenariusze, prognozy, mówić sama do siebie i wygrażać niebu swoją laską. Świetliki się z niej śmieją. Idylla trwa, dopóki kamień Mądrysława nie pokazuje mu drogi do krainy Świetlików i Czarniszy.
Mądrysław i Czarnisza.
Spotkali się jakby przypadkiem. Ona wychodziła z domu, on przechodził obok. Kamień ją zobaczył i się zakochał. Dlaczego? Któż to wie. Może zobaczył w niej swoją bratnią duszę? W każdym razie przekazał swoją miłość Mądrysławowi. I ten zaraz do niej, do Czarniszy zagadał.
– Gdzie się piękna wybierasz? Kim jesteś? Jak masz na imię?
Z wrażenia aż ją zatkało.
– A ciebie co to obchodzi?
– Jestem czarodziej Mądrysław. Zakochałem się w tobie, spełnię każde twoje życzenie.
– Czyżby? Naprawdę? Spraw więc, żeby panowała ciemność i żeby świetliki umarły.
Choroba.
Na początku Mądrysław chciał ich wszystkich zabić od razu, powalić jednym strzałem jak kaczki, później kamień podsunął mu lepszy pomysł.
– Lepiej niech umierają wolno, stopniowo. Im większe ich cierpienie, tym większa twoja radocha.
– Dobrze, co mam zrobić? – Mądrysław wcale się nie zdziwił, że rozmawia z kamieniem. Czarnisza udawała, że się nie dziwi. Patrzyła na kamień w ręku Mądrysława i zastanawiała się jaką mocą owo coś dysponuje, czy warto go zwędzić. Kamień się do niej uwodzicielsko uśmiechał, nęcił żółtym blaskiem, zapachem potęgi, nieskończonymi możliwościami.
– Kilku zabijesz, innym wmówisz, że zachorowali.
– Jak to?
Kamień powiedział jak i Mądrysław postąpił zgodnie z jego radą.
Następnego dnia Świetliki zaczęły znajdować pierwsze śmiertelne ofiary strasznej choroby. Chwilę później następne. Parę chwil dalej Mądrysław powiedział im, co mają robić, jeśli nie chcą umierać. Świetliki posłuchały, zgasiły swoje światła. Mogły żyć bez nich tak jak ludzie żyją w cieniu depresji. Pokorni, smutni, pozbawieni istotnych celów.
Antykamień.
Cały czas drzemał w Kamieniu. Czekał na właściwy czas, żeby zająć miejsce dotychczas aktywnego złego Kamienia. Antykamień był dobry. Służył najwyższemu Dobru, pilnował porządku świata, budził się zawsze, gdy Zło zajmowało zbyt dużo przestrzeni, zwyciężało, nadymało się, szarogęsiło. Teraz pokryło świat ciemnością. Nic już nie rosło. Nic się nie rozwijało. Wokół panowała czarna, zimna pustka. Umierały świetliki, ludzie, wszelkie ziemskie istoty, cała planeta. Antykamień poczuł, że musi się ujawnić i ujawnił się, gdy Czarnisza ukradła Kamień. Nagle przedmiot w jej ręku stracił swój pierwotny kształt, stał się piaskiem. Wysypał się na ziemię i poraził Czarniszę swoim niespodziewanym, wielkim blaskiem. Uciekła, a tymczasem najbliższa okolica napełniła się światłem. Zły czarodziej bez Kamienia przestał być złym czarodziejem, zmienił się w latarnika. Rozejrzał się wokół, przeraził nieznanym krajobrazem i zaczął szukać drogi powrotnej do swojej latarni. Świetliki zdumione zobaczyły słońce. Tak mocno grzało, że kusiło, by się do niego przyłączyć. Powoli jeden za drugim zaczęły świecić. Świat wracał do życia.
Ciemność.
Rozczarowana, zła zwiesiła głowę. Tym razem się nie udało, ale zawsze może pojawić się kolejna okazja.
– Oby nie – powiedziałam Ja-narrator.
P. S. Oby w świecie wokół nas również zwyciężyło Światło, nie Ciemność.
Świetliki są zawsze ale czasami ich nie zauważamy w zabieganej codzienności.
pozdrawiam 🙂
Ależ piękna opowieść. Piękna bo zwycięża światło i zwycięża dobro. Lubię takie opowieści. Lubię. Dziękuję za te kilka słów nadziei, że zwycięży dobro, światło i życie 🙂
Baśń dla dorosłych. Przerażająca.