Szczury, śledzie i żyletki.

Szczury, śledzie i żyletki.

Czasem Lubisłowa znajduje piękne słowa, a czasem tylko szczury, śledzie i żyletki. Pierwsze szare, brudne, dzikie. Drugie martwe i cuchnące. Trzecie stare, zniszczone, ale nadal ostre. Skąd one się biorą? Co można z nimi zrobić? Wyrzucić do kubła na śmieci i zapomnieć? Co jeśli wyjdą w nocy i zaczną straszyć?

Szczury.

Wychodzą z szafy razem z Losem i Lubisłową. Jak zwykle pojawiają się w najmniej odpowiednim momencie, gdy siedzę przed białym ekranem laptopa i zbieram myśli, żeby wreszcie coś napisać. Drzwi szafy skrzypią, coś odchodzi, szczury rozłażą się po mieszkaniu. Los uprzedza moje pytanie:

– To są retellingi.

– Przyszły za nami – dodaje Lubisłowa.

– Co takiego? – nie rozumiem i nie wiem czy zrozumienie mi pomoże. Czy zawróci coś, które sobie poszło i którego potrzebowałam do pisania?

– Małe nowe wersje starego – wyjaśnia Lubisłowa.

– Po co nam one? Dlaczego tu przyszły?

Los i Lubisłowa wzruszają ramionami. Szczury drapią i piszczą jakby nie mogły się dostać tam, gdzie by chciały.

– Jak je stąd wykurzyć? – zastanawiam się.

– Zagrać na czarodziejskim flecie – proponuje Lubisłowa.

– Nie, to już było w innej bajce. Potrzeba czegoś nowego – odzywa się Los.

– Włączę odkurzacz – postanawiam. – Wystraszę je hałasem i zaraz sobie pójdą.

Szczury jednak nie reagują. Nadal robią swoje. Jakby szukały czegoś ważnego.

– Starej opowieści, którą mogą zmienić – zauważa Lubisłowa.

– I co z nimi zrobić?

– Może czas zdoła je przepędzić? Chcesz zobaczyć, co jeszcze przynieśliśmy? Lubisłowa nie czeka na odpowiedź. Z czarnej reklamówki wyciąga …

Śledzie.

Na twarzy Lubisłowy maluje się zaskoczenie.

– Były. Piękne, cudowne…

– Mówiłem ci, że nie da się ich przenieść. Los się śmieje, a Lubisłowa płacze. Wydaje się jakby ściany i sufit się kurczyły.

Tymczasem śledzie unoszą się w powietrzu. Fruwają jak ptaki, choć przecież są martwymi rybami. Obok nich pojawia się napis: overwhelming.

– Zrób coś – patrzę na Los. Wiem, że tylko on potrafi czarować, ale widać nie chce, bo się odwraca. I wtedy w drzwiach szafy pojawia się dziewczynka z żyletkami.

Żyletki.

Mała, chuda, blada, ubrana w niebieskie dżinsy z dziurami, w długą białą koszulę i w żyletki. Rosną na niej niczym jabłka na jabłoni: na koszuli, spodniach, rękach, bosych stopach i na głowie w myszowatych włosach.

– Przyszłam, żeby was z-update-ować i żebyśmy byli na bieżąco.

Los i Lubisłowa uciekają z powrotem do szafy. Bezmyślnie patrzę za nimi i na zbliżającą się dziewczynkę. Czuję, że za chwilę potnie mnie na kawałki. Takie jest prawo dziewczynki z żyletkami: zmieniać, co się da i jak się da swoimi małymi ostrymi narzędziami.

– Nie martw się. Nie będzie bolało.

P. S. Ciąg dalszy podążył za Losem i Lubisłową. Narrator stracił świadomość. Może kiedyś się dowiemy, co się stało? A może znów sami dopiszecie sobie koniec?

0 0 votes
Ocena
Subscribe
Powiadom o
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
View all comments
5 listopada 2020 20:29

Dziewczynka z żyletkami miała na imię „Żyletka”, i jak nietrudno się domyślić – była córką „Żylety”. Tak, tak! – Tej Żylety, która latami update-owała samców na służbowych delegacjach w śliniących się facetów. Dziś jej córka Żyletka – z podobnych gości utaczałaby nie ślinę, a hormony. Ale nie utacza, odcina z nich kawałki. Stąd tak dużo w naszych czasach spotyka się facetów bez jaj. Ci wciąż z jajami, spiesząc za Lubisłową, wskakują za nią do szafy. Bo w szafie z Lubislowa może być miło i ciekawie.

2
0
Would love your thoughts, please comment.x