Florentyna się zakochała, ale na razie nic z tego nie ma, żadnych przyjemności, tylko same smutki. Czy po powrocie Zygmunta nie wiadomo skąd, wszystko się zmieni i wreszcie coś między nimi zaiskrzy? Tuż obok sąsiadka Florentyny Radomiła przeżywa swoje namiętne chwile z Kazimierzem.

Wstęp czyli kilka słów od Narratora.
Niestety nie da się oddzielić historii miłości Florentyny i Zygmunta od uczucia, jakie połączyło Radomiłę i Kazimierza. Moim, narratora zdaniem, nie ma to żadnego znaczenia. Jednak autorka się krzywi jak to autorka, rzadko kiedy zadowolona z tego, co kiedyś napisała. Teraz najchętniej wszystko by skasowała, bo jej się nie podoba, bo jej nie pasuje, bo opisy erotyczne są zdecydowanie niesmaczne. Na szczęście ja Narrator pilnuję tekstu i nie pozwolę go skasować. Tu i teraz wszystkie małolaty ostrzegam, że to tekst tylko dla dorosłych i lepiej będzie jak pójdą sobie obejrzeć dobranockę.
Florentyna.
Jęknęła, gdy go zobaczyła, bo zaraz okazało się, że wcale o nim nie zapomniała. Filip go nigdy nie zastąpił. Nie zrobił nic, co by go z jej serca wymazało. Zobaczyła go i poczuła się źle. Był nadal taki przystojny, w dodatku opalony. Być może tak jak ona był gdzieś w tropikach, ale z kim i po co wrócił? Jasne, po Klementynę. Florentyna jęknęła. Czuła, że jeszcze chwila, a się przewróci.
– Co się dzieje? Zapytał Filip, jej nowy towarzysz od czasu szpitala, w którym leczyła smutek po Zygmuncie.
– Nic, w głowie mi się zakręciło. Przepraszam cię. Muszę się położyć. Próbowała wyjaśnić Filipowi, a raczej pozbyć się go natychmiast. Teraz już nie miała ochoty z nim być. Chciała być sama. Na spokojnie to przemyśleć, o ile się da w ogóle zebrać myśli. Dawno się tak nie czuła, zupełnie bezradna, jakby ktoś przeciął ją na pół, lepiej, jakby strzelił jej w serce.
– Może pójdziemy na spacer? Filip nie dawał się wyrzucić.
– Nie, innym razem. Przepraszam cię, muszę zostać sama.
W oczach Filipa widać było niewypowiedziane pytanie. Być może nie jedno, ale wiele. Jednak wstał. Założył kurtkę i wyszedł. Coś tam przy tym burknął pod nosem. Wyraźnie był zdenerwowany. Nieważne, ważne, że poszedł. Florentyna położyła się na łóżku w ubraniu. Musi zebrać myśli, odpocząć.
Klementyna i Zygmunt.
Tymczasem Zygmunt, winowajca całego zamieszania już dzwonił do drzwi Klementyny, kobiety swojego życia jak ją często w myślach nazywał. Otworzyła. Jakaś inna, jakby starsza, zgarbiona z siniakiem na twarzy i kołnierzem ortopedycznym na szyi.
– Boże, co ci się stało? Miał ochotę się rozpłakać.
– Zygmunt?! Była zdziwiona, ale bez entuzjazmu.
Jeszcze to do niej nie dotarło.
Zygmunt ostrożnie przytulił ją do siebie, chociaż miał ochotę chwycić i zakręcić młynka w powietrzu z radości, że znów ją widzi.
– Miałaś wypadek?
– Nie, to tylko…. Zaczęła i urwała.
– Wejdź proszę. Dopiero teraz zauważyła, że nadal stoją na progu zamiast w mieszkaniu. – Zrobię ci herbatę. Zaczęła się krzątać.
– Nie ja ci zrobię, ale najpierw chodź tutaj. Przytulił ją i posadził sobie na kolanach.
– Coś ty, jestem za ciężka.
Klementyna tak długo czekała na tę chwilę, a teraz nie potrafiła się nią cieszyć. Po prostu źle wyglądała i nadal nosiła w sobie ten dziwny kamień po tym co się wydarzyło między nią, a jej siostrzenicą Weroniką.
– Jesteś moim słodkim ciężarem.
Zygmunt już ją całował najpierw delikatnie, potem coraz bardziej zmysłowo. Chciała się oprzeć, ale nie umiała. Ulegała. Topniała z każdym jego ruchem, z każdą zrzuconą przez niego warstwą ubrania. Była już w samych majtkach i staniku, gdy zadzwonił telefon.
Radomiła i Kazimierz.
W tym samym czasie Radomiła zanurzała się w ramiona Kazimierza, wciąż nie mogąc uwierzyć, że on jest. Wrócił. Tak nagle, tak niespodziewanie jak duch z głębi ruin zamku, w którym przebywali, ruin odrestaurowanych i zamienionych na hotel. Na razie Kazimierz tutaj mieszkał po rozwodzie z żoną. Niedługo znajdzie sobie coś innego, a jeśli Radomiła nadal go kocha zamieszka razem z nim. Brzmiało jak bajka. Radomiła powoli smakowała rzeczywistość, przede wszystkim ciało Kazimierza. Znów było jak dawniej, gdy spotykali się w kupionym dla niej przez Kazimierza mieszkaniu. A przecież sobie obiecała, że z nim koniec. Obiecywała Dominikowi, że wyjdzie za niego. Tyle, że Dominik nie był Kazimierzem i nigdy nim nie będzie. Z nim nie ma, nie było takiej magii. Mimo swojego młodego ciała nigdy nie dorówna Kazimierzowi. Ich wargi prawie się nie rozłączały. Podobnie języki. Kazimierz szybko ją rozebrał, by po chwili sięgnąć najpierw palcami, wreszcie językiem do jej łechtaczki, tego zwierzątka, które z takim trudem uspokoiła w szpitalu po ich rozstaniu. Jęczała z rozkoszy coraz bardziej podniecona i mokra, spragniona jego ciała w sobie. W końcu wszedł w nią, z każdym ruchem zwiększając jej przyjemność. Ich ciała tańczyły na przemian powoli i szybko. Raz on na górze, raz ona. Raz z przodu i z tyłu aż do orgazmu jej i jego. Potem leżeli przytuleni do siebie, czekając, aż ich ciała odpoczną, nabiorą energii do dalszego seksu.
Klementyna i Zygmunt.
Do Klementyny znów dzwoniła Helena jej siostra. Od czasu jak Weronika, córka Heleny poszła do szpitala, Helena wcześniej długo milcząca często się do Klementyny odzywała. Jasne, miała wyrzuty sumienia.
– Nie martw się. U mnie wszystko w porządku. Gotuję obiad. Zadzwonię do ciebie później.
Klementyna szybko się pozbyła niechcianej w tym momencie siostry. Niestety równie szybko zdała sobie sprawę, że jest prawie naga. Niestety dla Zygmunta, który nadal pragnął jej ciała.
– Tak nie można. Odepchnęła go od siebie.
– Dlaczego? Pytał jakby nie wiedział, że nie tylko w ich wieku nie wypada, ale również przed ślubem porządna kobieta nie powinna.
– Zrozum to grzech. Próbowała mu tłumaczyć.
– Nie marudź skarbie.
– Przecież obiecałeś. Przypomniała mu Klementyna.
Dla Zygmunta grzech nic nie znaczył. Obietnica jednak tak. Kiedy jej to obiecywał i po co? Teraz czuł się jak oblany zimną wodą. Klementyna już się od niego odsunęła. Poszła do kuchni robić herbatę. Coś mówiła, ale Zygmunt już jej nie słuchał. Wyszedł.
Florentyna i Zygmunt.
Po chwili zadzwonił do drzwi Florentyny. Bez słowa wpuściła go do środka. Czekała na niego i on przyszedł. Wiedziała, że prędzej czy później przyjdzie. O nic się nie pytała. Bez słowa się rozebrała. On tylko patrzył i czekał. I pozwalał, żeby jej ręce go rozbierały, wargi i język całowały, żeby go popchnęła na łóżko, żeby na nim usiadła, żeby jej biodra i cała miednica wznosiły się i opadały. Wyglądało to jak gwałt dojrzałej, świadomej swego ciała kobiety na równie dojrzałym mężczyźnie. Zresztą jak zwał, tak zwał. Dla niego był to wspaniały seks, który uwolnił jego jądra od bólu i napięcia zbyt długo nagromadzonego z powodu pruderyjnego wobec seksu stanowiska Klementyny. Gdy do niej wracał, nie myślał, że skończy w objęciach Florentyny i że będzie mu w tych ramionach tak dobrze. Wiedział od dawna, że Florentyna by chciała i umiała. Wystarczyło mu spojrzeć w jej oczy, kiedy przyniosła swoje ciastka albo zapraszała na filiżankę herbaty. Nie przypuszczał, że do niej pójdzie, że jej ulegnie. Po co to zrobił? Teraz, gdy jego ciało zostało zaspokojone nie bardzo wiedział.
– Przyjdziesz jeszcze? Zapytała Florentyna.
– Tak. Powiedział, chociaż nie był pewny. Zrobił coś, czego nigdy wcześniej nie robił. Zdradził ukochaną kobietę. Zdrada nawet mu się podobała.
Eugenia i Stanisława.
Cieszyły się wszystkie jak żony marynarzy, którzy po długiej wędrówce wrócili do domu. Radomiła z powrotu i seksu z Kazimierzem biegała radośnie po mieszkaniu. Klementyna i Florentyna upiekły ciasto. Nawet Eugenii i Stanisławie, które jak zwykle usiadły na ławce pod blokiem udzieliła się radość.
– Zobaczysz, niedługo będziemy mieć dwa śluby. Stwierdziła Eugenia.
– Myślisz, że Klementyna i Zygmunt? Dopytywała Stanisława.
– I nie tylko, Radomiła i Dominik. Dzisiaj rano widziałam jak biegła do niego. Poinformowała Eugenia Stanisławę.
Obie się uśmiechnęły jakby i one w jakiś sposób zostały uszczęśliwione cudzym szczęściem.
I co dalej?
Nic jednak nie było pewne. Kazimierz miał następnego dnia zadzwonić do Radomiły i nie zadzwonił. Czy naprawdę rozwiódł się z żoną, czy tylko pokłócił? Zygmunt nie przyszedł ani do Florentyny ani do Klementyny. Znów gdzieś odszedł? Czy może schował się, żeby sobie wszystko jeszcze raz przemyśleć i poukładać w głowie? I co dalej? – zastanawiały się kobiety: Florentyna, Klementyna i Radomiła.
P. S. Dawna autorka, ta która kiedyś to pisała, powiedziała, nie wiem, co dalej i kiedy ciąg dalszy nastąpi. Obecna, ta która teraz to pisze, wie, że historia miłosna Florentyny popłynie swoim nurtem za dwa tygodnie. Na końcu się okaże, czy to naprawdę była miłość, czy tylko chwilowe zauroczenie, pożądanie i nic więcej, a Wy jak myślicie? Seks czy miłość, czy jedno i drugie?
Części poprzednie: Nic takiego, Nie uwierzysz, co stało się Florentynie.
Autorem obrazu w tle jest Adriana Laube.
–
Hej. Podoba mi się jak budujesz akcje i prowadzisz dialogi. Co do już samej fabuły, jako książka super, jednak jako życie w realu, już nie bardzo. Źle sobie myślę zawsze o znikających ludziach bez słowa do widzenia, czy żegnaj nawet. Jest wszystko dobrze i nagle człowiek niknie, a nie umarł i ma się całkiem dobrze. Kiedyś sobie myślałam, że to zmęczenie materiału i zaczęłam na to zwracać uwagę. Biorąc pod uwagę moją omylność w osądach spytałam kilku fachowców od relacji i zachowań ludzkich. W realnym świecie spytałam, bo świat wirtualny bywa zazwyczaj światem gry i fantazji. Nie należy zbyt się wtedy tym przejmować, choć należy być wtedy ostrożnym i uważnym. Człowiek który znika jest nieodpowiedzialny za relacje które zawiera, skupiony na własnej osobie. Trzech różnych psychologów spytałam. Ciekawe jakie wytłumaczenie znajdą panowie w Twojej powieści na własne znikanie. Zdrowi, cieszący się dobrobytem ludzie znikający, to ciekawy temat na wątek w powieści. Faktycznie jestem ciekawa, jak zakończy się akcja ze znikającymi panami. Aniu wspaniałej wiosny i relaksu 🙂